Przychodzi czas, że trzeba pożegnać przyjaciół
Artur był tym, z którym spośród kilku przyjaciół spędziłem najwięcej czasu. Nasza znajomość zaczęła się już
w pierwszej klasie liceum, kiedy to jako wystraszeni piętnastolatkowie trafiliśmy do klasy profesor Stankiewicz. Dość szybko nasze charaktery, bardzo różne, zazębiły się i znaleźliśmy więcej niż mniej wspólnych tematów do rozmów i rozwijania swoich niekoniecznie do czegokolwiek przydatnych zdolności i pogłębiania wspólnych zainteresowań służących tylko i wyłącznie kombinowaniu co robić, aby coś zrobić, ale się nie narobić.
Nasze niemal codzienne spotkania bądź to u mnie w domu, bądź u Artura, były poświęcone słuchaniu muzyki, omawianiu literatury, bynajmniej nie z zakresu lektur szkolnych, czyli SF, bądź satyrycznej.
Stąd bliska droga była do prób tworzenia czegoś, co przypominało wierszyki kabaretowe, pastisze, fraszki, czy inne rymowanki, bądź dziwne opowiadanka z dziedziny sf, albo makabreski, czy humoru abstrakcyjnego. Szkoda, że większość z nich nie została zabezpieczona i przechowana do dzisiaj. Pozostało niewiele tekstów, z których spora część nie nadawała się z powodów cenzuralnych do opublikowania ich gdziekolwiek. Stąd zna je może parę osób.
Nasza zażyłość była do tego stopnia rozwinięta, że brakowało nam czasu na popołudniowe posiedzenia i w pewnym okresie czas mający być poświęcony na szkołę, poświęcaliśmy na wspólne przesiadywanie albo wycieczki do kina w Katowicach, czy Sosnowcu, albo wędrówki po katowickim czarnym rynku.
Tam też pewnego dnia kupiłem swoją pierwszą gitarę, na której pasjami starałem się nauczyć grać. Coś z tego wyszło po jakimś czasie i już po zakończeniu nauki w LO założyliśmy wraz z trzecim z nas, Jurkiem, w DK Jeleń kabaret DRUT, który działał o ile mnie pamięć nie myli, około trzech lat. Były to nasze pierwsze doświadczenia sceniczne i, co ważne, po praz pierwszy doświadczyliśmy głupoty i wrogości systemu, w którym żyliśmy, czyli komunizmu i związanej z nim cenzury, która rozśmieszała nas bardziej niż nasze własne dowcipy.
Otóż teksty skeczów, wierszy, monologów, dialogów i piosenek, które mieliśmy prezentować na scenie musiały przejść przez niewybredną inteligencję urzędnika Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzora. Kiedy wysłane do katowickiego oddziału nasze wypociny wracały, mieliśmy zabawę, bowiem to, co zostało wykreślone, albo skomentowane to był prawdziwy skecz kabaretowy. Z tego, co sobie przypominam, to grubą krechą zostało przekreślone słowo „czerwony”, kiedy mowa była o Coca Coli, którym to kolorem czerwonym Amerykanie mieli napisać na księżycu nazwę popularnego napoju, po wcześniejszym obsianiu kukurydzą naszego satelity przez ruskich.
Nasze dzieła pisane często wyśpiewywaliśmy na rajdach szkolnych, bądź innych wycieczkach, a później dyrekcja MDK w Jeleniu zaczęła nam załatwiać występy w innych domach kultury w okolicznych miastach, czy też w hotelach robotniczych, których wtedy w naszym rejonie było co niemiara. Podobało, się, oklaskiwano nas, zdarzały się poczęstunki, zaproszenia ponowne. No było fajnie. Tak trwało jakieś dwa lata po zakończeniu LO.
W tym czasie w LO ujawniły się inne nasze pasje czyli wędrówki turystyczne. Najpierw w szkole pod okiem Pani Profesor Danuty Paderewskiej. Niezliczona ilość rajdów weekendowych, po których mogliśmy liczyć na łaskawość w ocenianiu naszej wiedzy z fizyki. Były i góry, i dolinki podkrakowskie, i szlak Orlich Gniazd, gdzie zdobywaliśmy odznaki turystyki pieszej i górskiej.
Wtedy też poznaliśmy Pana Profesora Leszka Lesia, który na dobre rozpalił w nas pasję fotografowania. To był kolejny pretekst do wspólnych posiedzeń, tym razem nocnych, kiedy to u mnie w pokoju przy ulicy Tuwima rozkładaliśmy koreksy, kuwety, powiększalnik i rozrabialiśmy chemikalia, aby wywołać wcześniej zrobione kadry.
Skończyło się liceum, w międzyczasie zaczęliśmy się uczyć dalej, później pracować, ale nasze kontakty trwały dalej.
Wędrówki górskie i nizinne były na porządku, a stało się tak, że podczas nauki na śląsku, poznałem ludzi pochodzących z mazur, mających doskonałe kontakty z Akademickim Klubem Turystycznym AKT Olsztyn, mającym swoją siedzibę w miasteczku studenckim Kortowo. Zaczęły się zażyłe kontakty z tamtejszymi wędrującymi studentami i wycieczki na Warmię i Mazury oczywiście z gitarą i pełna głowa albo znanych, albo własnych piosenek wyśpiewywanych przy ogniskach. Tam tez braliśmy udział w pierwszych konkursach piosenki studenckiej i turystycznej. Tam też poznaliśmy mnóstwo artystów z tej dziedziny muzyki jak EKT Gdynia, zespół Bez Jacka, SDM, Piotr Bałtroczyk, Stanisław Klawe, Raz, Dwa, Trzy,
a nawet Raczkująca dopiero Nocna Zmiana Bluesa. Potem były wyjazdy na Studenckie festiwale
i przeglądy piosenek, z różnymi efektami. Takie bardzo ścisłe kontakty trwały do czasu, kiedy obaj zmieniliśmy stan cywilny i obowiązki domowe pochłonęły nas na dobre.
Ale zdarzyło się tak, że nasze drogi zawodowe zeszły się. Pracowaliśmy razem kilkanaście lat, stąd nasze kontakty były bliskie, choć mniej twórcze. Ale mogłem liczyć na jego dużą pomoc w czasie kiedy portal Mojejaworzno.pl raczkował. To Artur pisał pierwsze HTMLe i uczył mnie jak wklejać zdjęcia do artykułów, kiedy to jeszcze nie było sensownych CMSów.
Potem Artur zmienił pracę i siłą rzeczy rzadziej rozmawialiśmy, On pochłonięty był swoim wielkim hobby – gotowaniem i komputerami, a ja do końca 2017 roku walczyłem z alkoholowymi wybrykami obywateli. Rozmawialiśmy rzadko, pochłonięci własnymi sprawami, niemniej zawsze serdecznie i zawsze pojawiały się wspomnienia, choćby Jurka, który odszedł w roku 2015.
Artur zmagał się z chorobą żony, niezwykle wiernie zaangażowany w rodzinne ognisko, ja na nowo zacząłem pisać, grać występować, bawić się gitarą i wersami. Ostatnie zdawkowe rozmowy zwiastowały coś niedobrego, choć Artur nie chciał rozpaczać nad sobą. Nie wiem, czy wobec wszystkich był taki powściągliwy w okazywaniu cierpienia, czy przed niektórymi osobami. Z tego, na ile go znałem z pewnością znosił odważnie i godnie swoje ostatnie miesiące, tygodnie, dni.
Ostatnio spotkaliśmy się na cmentarzu 12 października przed południem. On został, ja wróciłem sam.