23 lata temu, Ksiądz Mirek Tosza wraz z księdzem Józefem Lendą odwiedzili to miejsce. Budynek będący niemal całkowicie ruiną, w jednej chwili stał się tym wymarzonym - celem który już dziś stanowi znaną w Polsce i w świecie siedzibę Wspólnoty Betlejem, czyli zarówno miejsca, jak i żywego organizmu czyniącego dobro, pomnażającego dobro i dającego dobro.
Jest miejscem, do którego dobro niosą inni i czerpią siłę, natchnienie i wiarę, zarówno w Boga, jak i w człowieka.
Tu czas płynie inaczej, a każdy dzień przynosi coś nowego, coś wspaniałego.
Przekraczając progi Betlejem zostawia się na zewnątrz rzeczywistość czasem bardziej, czasem mniej radosną, czy też smutną, a samopoczucie przybiera postać ciepła, przy którym nasze problemy zostają całkowicie przewartościowane.
Nie ma mowy o euforii, ale i nie ma mowy o jakiejkolwiek rozpaczy. To swego rodzaju stoicyzm, wyważenie spraw ziemskich, które nie liczą się tak, jak dla wielu ludzi pochłoniętych codzienną walką o pieniądze, o sławę, o wyeksponowanie własnego ego.
W takiej aurze najpierw ksiądz Mirek odprawił mszę świętą, z przepięknym, długim, jak przystało na jubileuszowe, kazaniem, a potem już tylko przemówiła poezja wraz z muzyką, którą postarał się wyartykułować piszący Alex Tura.
Nigdy nie mam sztywno wyznaczonych ram repertuaru - mówi Alex. Oczywiście pewna lista utworów jest przygotowana, jeszcze przed koncertem wydaje się, że piosenki zostaną wyśpiewane jedna po drugiej, ale często już pierwsza piosenka wybrana jest dopiero po przywitaniu z publicznością, po spojrzeniu w twarze publiczności, po "złapaniu" atmosfery wśród widowni.
I tak jest z każdym kolejnym utworem. To publiczność swoimi reakcjami, kieruje w którą stronę powinna iść muzyczna opowieść - czy nastroje powinny być uspokojone, czy też należy podgrzewać atmosferę, czy też zatrzymać emocje na chwilkę na określonym poziomie.
Nie ma co ukrywać, tu przydała się nieco praktyka DJa, którzy podobnie musi reagować na preferencje bawiących się. aby ich utrzymać na parkiecie...
Czasem z chwili na chwilę zostaje wszystko odwrócone o 180 stopni, czasem potrzebna jest przerwa i krótka opowieść, kilka słów dialogu z widownią.
To powoduje, że następuje świetnie zżycie się ze słuchaczami, często po raz pierwszy będącymi na koncercie, a często z dobrymi już znajomymi. Nawiązuje się porozumienie, zrozumienie i swego rodzaju przyjaźń, bo wszyscy zaczynamy podobnie rozumieć sens pieśni, przeżywać opisywane historie, albo lirykę.
Taki stan utrzymywał się przez kilkadziesiąt minut koncertu 14 lutego w Betlejem.
Nastroje falowały od smutnych i wyważonych, wyrażonych w pieśniach Włodzimierza Wysockiego o Nituchnie, o Przyjacielu, w Lirycznej, po Trzy miłości, Gruzińską Bułata Okudżawy, czy Piosenkę dla starego Wieśniaka Jacquesa Brella, po przejmujące i pełne nadziei ballady Wojciecha Młynarskiego - Jeszcze w zielone gramy, Jonasza Kofty - Song o ciszy, Roberta Kasprzyckiego - Niebo do wynajęcia, czy Stefana Brzozowskiego - Jedyne co mam, albo Sekret Kardynała Richelieu. Spodobały się piosenki Boba Dylana - Man Gave Names to All the Animals w polskiej wersji oraz oczywiście Tańcz Mnie i Alleluja Leonarda Cohena.
Trudno było się rozstać, ale obietnica kolejnych spotkań z piosenkami pozwoliła pożegnać się i zakończyć dzień. Dzień rocznicy Betlejem, święto Cyryla i Metodego - katolickich patronów Europy, oraz oczywiście dzień świętego Walentego.
Dziękuję za zaproszenie i za wysłuchanie piosenek oraz za tę wspólnotę, która tego wieczora wytworzyła się we Wspólnocie :) Alex...